Przygotował Konstatnty Czawaga
Metropolita lwowski kardynał Marian Jaworski wystosował list pasterski z okazji uroczystości beatyfikacji siostry szarytki Marty Wieckiej, której 24 maja br. we Lwowie dokona sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kardynał Tarcisio Bertone.
W liście pod tytułem Siostra Marta Wiecka – apostołka miłosiernej miłości kardynał Jaworski podkreślił: „W najbliższym czasie Kościół na Ukrainie oraz wspólnota Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo będą przeżywały wielką radość, gdyż 24 maja 2008 roku odbędzie się we Lwowie, na Ukrainie Uroczystość Beatyfikacji Sługi Bożej Siostry Marty Wieckiej. Radość ta jest nie tylko udziałem Zgromadzenia, ale całego Kościoła, a szczególnie tych jego członków, których drogi życiowe w przeróżny sposób złączyły się z posługą nie tylko szarytek, ale całej szeroko rozumianej rodziny wincentyńskiej. Człowiek święty, to dar Boga dla Kościoła i świata. Poprzez beatyfikację Siostry Marty, Bóg chce nam ukazać nowy wzór postępowania. Od tej chwili stanie się ona jeszcze bardziej orędownikiem w niebie w różnych naszych potrz ebach i życiowych kłopotach.”
Metropolita lwowski przedstawił życiorys Sługo Bożej Marty Wieckiej. Urodziła się 12 stycznia 1874 r. w Nowym Wiecu na na Pomorzu w rodzinie pobożnej i patriotycznej, gdzie „do codziennej praktyki należała wspólna modlitwa wieczorna, do której włączano także służbę oraz wszystkich odwiedzających ich w porze modlitwy.” Marcie, chociaż była trzecią z kolei córką, powierzano opiekę nad młodszym rodzeństwem, gdy ciężko zachorowała jej matka. Jak wspominał później jej młodszy brat Jan: „Rodzeństwo nazwało ją drugą matką.”
„W szkole, nauka odbywała się tylko w języku niemieckim. Początkowo sprawiało to Marcie duże trudności, gdyż w domu posługiwano się językiem polskim. Także w kościele, mimo nacisków zaborcy sprawowano liturgię i głoszono słowo Boże w języku ojczystym. Marta musiała, więc z jednej strony poddać się ogólnemu obowiązkowi szkolnemu, a z drugiej nie utracić tego, czego nauczyła się w domu rodzinnym. W szkole Marta wpływała dodatnio na swoje koleżanki nie tylko słowem, ale przede wszystkim przykładem. We wspomnieniach jej kuzynki – Łucji Kupper czytamy: „ ... kiedy ze mną uczęszczała do szkoły ludowej w wiosce rodzinnej [...] była dobrą i wzorową uczennicą, lubianą przez współkoleżanki. Odznaczała się szczególną usłużnością wobec innych.” Ta ostatnia cecha, w połączeniu z jej pogodą życia i wesołym usposobieniem zjednywała jej wielu przyjaciół. Nic, więc dziwnego, że będąc przy tym głęboko religijną miała także wpływ na ich życie religijne. Szczególnie ujawniło się to w okresie przygotowania do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej, którą przyjęła 3 października 1886 roku.
Przygotowanie do tych sakramentów rozpoczęła, mając 11 lat. W tym celu, Marta uczęszczała dwa razy w tygodniu do odległego o 11 kilometrów kościoła parafialnego w Skarszewach. Drogę tę pokonywała pieszo. W dni katechizacji wstawała wcześnie, aby przed nauką religii uczestniczyć jeszcze we Mszy świętej o godzinie siódmej. Zachęciła do tego także swoje koleżanki. W drodze do kościoła podejmowała z nimi religijne tematy. Cechowała się wyjątkowym duchem modlitwy. Ksiądz Marian Dąbrowski, przygotowując Martę do sakramentu pokuty zaszczepił w niej głęboki kult św. Jana Nepomucena. Dzięki jej staraniom odnowiono zapomnianą figurę tego świętego, znajdującą się na strychu jej wuja – Dionizego Wieckiego i umieszczono w pobliżu domu rodzinnego, po drugiej stronie drogi biegnącej przed ich domem. Następnie urządzono uroczyste poświęcenie tej figury. Dokonał tego sam ksiądz proboszcz Otto Reiske wobec licznie zgromadzonych parafian. Od tego czasu, święty Jan Nepomucen stał się dla Marty szczególnym patronem i orędownikiem. Niewielki ogródek, w którym znajdowała się jego figura, stał się jej ulubionym miejscem modlitwy. W nim znajdowała ciszę potrzebną do modlitwy, której brakowało w domu, pośród młodszego rodzeństwa.” Marta długo i często modliła się przy figurze św. Jana Nepomucena bez względu na panującą pogodę, codzienny wspólny różaniec w domu rodzinnym oraz udział w nabożeństwach i we Mszy św. nie tylko w niedzielę, ale również w ciągu tygodnia i to koniecznie z przyjęciem Komunii świętej.
Wtedy przyszło powołanie. W liście pasterskim lwowskiego metropolity czytamy: „Kiedy ksiądz katecheta – dotychczasowy jej kierownik duchowy - decyzją władz kościelnych został przeniesiony do Chełmna na kapelana Sióstr Miłosierdzia, Marta nie zerwała z nim kontaktu. Odtąd kierownictwo odbywało się drogą korespondencji. W szesnastym roku życia, Marta zapragnęła odpowiedzieć Bogu na Jego wezwanie i wstąpić do Zgromadzenia. W liście skierowanym do księdza Dąbrowskiego poprosiła, by jako kapelan Sióstr Miłosierdzia ułatwił jej przyjęcie do tych sióstr. Nie mogąc doczekać się odpowiedzi, sama napisała do sióstr w Chełmnie, prosząc o przyjęcie. W odpowiedzi otrzymała zaproszenie na Święta Bożego Narodzenia. Siostra Wizytatorka chciała w ten sposób poznać kandydatkę oraz przekonać się, czy jest zdolna złożyć ofiarę z przebywania wśród najbliższych w okresie świąt. Marta podjęła zaproszenie z wielką radością i za zgodą rodziców przeżyła Święta Bożego Narodzenia roku 1890 w gronie sióstr. Po powrocie do domu rodzinnego z bólem serca mówiła: „…że najchętniej, by tam została, ale z powodu młodego wieku musi zaczekać, gdyż Siostra Wizytatorka obiecała ją przyjąć dopiero za dwa lata”.
Kilka miesięcy przed wstąpieniem do Zgromadzenia, Marta dowiedziała się, iż jej koleżanka Monika Gdaniec pragnie również wstąpić na tę drogę życia. W jej imieniu napisała, więc do siostry wizytatorki w Chełmnie, prosząc także o przyjęcie Moniki. Niestety z powodu ograniczenia narzuconego przez zaborcę co do ilości przyjęć do postulatu, wizytatorka s. Maria Balbina Hanke skierowała Monikę Gdaniec do postulatu Sióstr Miłosierdzia Prowincji Krakowskiej. Widząc smutek koleżanki i obawiając się utraty jej powołania, Marta napisała również list do siostry wizytatorki Karoliny Juhel w Krakowie. W swoim liście poprosiła o przyjęcie do Zgromadzenia zarówno jej jak i koleżanki. Odpowiedź była pozytywna. Obydwie zostały przyjęte. Zrezygnowała, więc z pewnego już miejsca w Chełmnie w pobliżu rodzinnej miejscowości, a wybrała daleki Kraków, by dopomóc swojej koleżance w realizacji szczególnego powołania do służby Bożej.”
Życie zakonne s. Marty Wieckiej było niedługie. „W kwietniu 1892 roku razem z koleżanką przyjechały do Domu Prowincjalnego Sióstr Miłosierdzia w Krakowie. Od razu zostały przyjęte do postulatu, który trwał dla nich zaledwie cztery miesiące. Uznane za odpowiednie kandydatki, dwunastego sierpnia tego samego roku otrzymały strój seminarzystek i rozpoczęły formację w seminarium, czyli w nowicjacie. Dziewięć miesięcy intensywnego wchodzenia w ducha Zgromadzenia i życie sióstr zostało uwieńczone przyobleczeniem w pełny strój Siostry Miłosierdzia i posłaniem ich do służby ubogim. Siostrę Martę Wiecką skierowano do szpitala krajowego we Lwowie. Przybyła tam 26 kwietnia 1893 roku, by dwa dni później podjąć już pracę w szpitalu krajowym zwanym „pijary”, gdyż mieścił się w budynkach poklasztornych zakonu pijarów. Był to wówczas największy szpital, jaki prowadziły siostry prowincji krakowskiej. Szpital mógł pomieścić ponad tysiąc chorych, wśród których pracowało pięćdziesiąt Sióstr Miłosierdzia. Siostra Marta uczyła się zawodu pielęgniarskiego od starszych, doświadczonych sióstr. Zdobywała także potrzebne umiejętności asystując przy zabiegach i badaniach lekarskich. Szpital lwowski był dla niej wspaniałą szkołą. Musiało jej wystarczyć to tzw. przyuczenie do zawodu, gdyż w tamtym czasie brak jeszcze było szkół pielęgniarskich. Siostra Marta chciała być nie tylko dobrą i pożyteczną pielęgniarką, ale pragnęła też oddziaływać duchowo. Zdobywała umiejętności nie tylko w pielęgnowaniu chorych, lecz i w zbliżaniu ich do Boga poprzez dobrą spowiedź, Komunię świętą i sakrament chorych. Tej formie apostolstwa była wierna do końca życia. Siostra Marta miała łatwość nawiązywania kontaktu z chorymi. Była dla nich wyrozumiała i taktowna, nadto opiekuńcza, dlatego chorzy bez względu na wyznanie i narodowość nazywali ją swoją prawdziwą dobrodziejką.”
15 listopada s. Marta Wiecka została przeniesiona do pracy w Szpitalu Powszechnym w Podhajcach na Podolu. Tam przygotowała się także do ślubów, które złożyła 15 sierpnia 1897 roku. Po ich złożeniu napisała do rodziców: „Co dotyczy mnie, to nie jestem w stanie opisać mojego szczęścia. Chętnie chciałabym wam to Najdrożsi Rodzice, opisać choć w kilku słowach: któż może pojąć to szczęście, większe niż wszystko na ziemi, by łączyć się z Oblubieńcem? Te kilka błogich słów o mnie wystarczy: Miły jest mój a ja cała Jego. Obym tylko jak najprędzej mogła złączyć się z Nim w niebie.”
W latach 1899-1902 pracowała w szpitalu w Bochni k. Krakowa, gdy została przeniesonoa do Sniatyna, miasteczka położonego na granice Galicii i Bukowiny, by tutaj podjąć również pracę wśród chorych.
„Miała już za sobą kilkuletnie doświadczenie. Szybko dała się poznać jako fachowa, ofiarna pielęgniarka, na której z całym zaufaniem mogli polegać lekarze. Siostra Marta powtórnie znalazła się we wspólnocie, w której miała imienniczkę – siostrę Martę Binkę. Przybrała więc imię Marta Maria, imię podwójne, gdyż w tej samej wspólnocie była także siostra Maria Adamczak. Wybrane imię Maria stało się odzwierciedleniem jej głębokiej więzi z Chrystusem, umiłowaniem przede wszystkim tego, co wewnętrzne, Boże. To przybrane imię było również wyrazem jej głębokiej więzi z Maryją. Zawsze nosiła w sobie wspomnienie cudownego uleczenia za przyczyną Matki Bożej doznanego w wieku dwóch lat. Przez całe życie praktykowała nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny. Siostra Marta twierdziła, że Maryja zawsze odpowiadała na jej prośby i była jej wsparciem w strapieniach.
W codziennej służbie uwidaczniały się jej szczególne dary: przepowiadanie przyszłości, przenikanie i czytanie w duszach ludzkich, nadzwyczajne zdarzenia – jak np. scalenie rozbitej szyby ze stołu operacyjnego a przede wszystkim dar skutecznego apostolstwa. Przejawiał się on między innymi w umiejętności przygotowywania do spowiedzi. Tę posługę wyświadczała nie tylko względem ludzi chorych, ale także tych, którzy przychodzili do niej z polecenia księdza proboszcza w Podhajcach i w Śniatynie. Prawdopodobnie ta umiejętność Sługi Bożej była powiązana z darem przenikania i czytania w duszach ludzkich. Siostra Marta miała też szczególny dar nadprzyrodzony skutecznego przekonywania Żydów o prawdziwości nauki chrześcijańskiej, o potrzebie przyjęcia chrztu świętego i odmiany życia zgodnego z nauką zawartą na kartach Ewangelii. Zdawać by się mogło, że praca apostolska siostry Marty wśród Żydów winna ściągnąć na nią nienawiść, zemstę. Tymczasem było inaczej, zwłaszcza w Śniatynie. Rabin Żydowski, chociaż niechętnie i z wielkim uprzedzeniem przyjął pomoc siostry Marty, która pod nieobecność lekarza złożyła i usztywniła mu złamaną nogę. W czasie kuracji obserwował jej postępowanie, ofiarną pracę wśród chorych, sumienność w wykonywaniu swoich obowiązków, a po wyjściu ze szpitala nazwał ją „Świętą Siostrą ze Śniatyna”.
Siostra Marta bardzo kochała swoje powołanie i zawsze emanowała z niej radość oraz zadowolenie z wykonywanej wśród chorych posługi. Uśmiechnięta, pełna cierpliwości i niezwykłej dobroci niosła ulgę nie tylko cierpiącemu ciału, ale zabiegała też o zdrowie ducha powierzonych jej chorych. Umiała znaleźć czas, by uczyć ich katechizmu, przygotowywać do sakramentów świętych i przykładała dużą wagę do wspólnej z nimi modlitwy. Bywało, że do kaplicy szpitalnej przychodziło około czterdziestu chorych, by wraz z nią uczestniczyć w drodze krzyżowej. Posiadała także niezwykły dar jednania dusz z Bogiem, na jej oddziale nikt nie umierał bez sakramentu pojednania.
Wiosną roku 1904 przebywała w szpitalu kobieta chora na tyfus plamisty. W maju, po odzyskaniu zdrowia powróciła do domu. Po jej wyjściu ze szpitala zamknięto separatkę i oczekiwano na ekipę mającą przeprowadzić dezynfekcję. Tymczasem po kilku dniach zgłosili się pracownicy z dezynfektorem i poprosili, by wszystkie rzeczy z separatki, podlegające dezynfekcji wynieść poza obręb pomieszczeń szpitalnych. Miał to uczynić zatrudniony przez szpital dozorca. Ponieważ był to człowiek, utrzymujący ze swej pracy żonę i dziecko, siostra Marta wykonała tę czynność za niego, aby przypadkiem nie zachorował. Już następnego dnia poczuła osłabienie oraz gorączkę. Mimo troskliwej opieki lekarskiej i modlitwy wstawienniczej wielu, po krótkiej chorobie odeszła do Pana, którego umiłowała ponad wszystko i któremu wszystko ofiarowała.
Została pochowana na śniatyńskim cmentarzu, w pobliżu kapliczki czczonego przez nią św. Jana Nepomucena.
Ks. kardynał Marian Jaworski w liście pasterskim zaznacza, że „śmierć siostry Marty uważano, jako ofiarę heroicznej miłości bliźniego. Wierni przychodzili na jej grób, aby nadal powierzać się jej opiece, aby ją prosić o pomoc i wstawiennictwo u Boga we wszelkich swoich potrzebach, podobnie, jak czynili to za jej życia. Wierzyli, że cieszy się chwałą nieba i „zaradzać będzie ich niedolom, wszelkim chorobom i biedom”. Z czasem pojawiły się pierwsze stwierdzenia o otrzymanych przez jej wstawiennictwo łaskach. W tej chwili w Archiwum Prowincjalnym Sióstr Miłosierdzia w Krakowie znajduje się opis 270 łask otrzymanych przez jej wstawiennictwo.
Wydarzenia polityczne w Galicji wschodniej, w pierwszej połowie XX wieku nie sprzyjały pamięci o heroicznym życiu siostry Marty Wieckiej. W 1920 roku została zlikwidowana placówka Sióstr Miłosierdzia w Śniatynie. Te tragiczne wydarzenia zepchnęły niejako wszystkie inne sprawy na dalszy plan, a jednak nie zdołały zatrzeć w pamięci śniatynian wartości życia i heroicznej śmierci siostry Marty.
Ksiądz Kajetan Amarowicz pisze o tym czasie:
„Od roku 1923 do 1945 byłem proboszczem obrządku ormiańskokatolickiego w Śniatynie. Wtedy zauważyłem, że wierni Śniatyna z wielkim pietyzmem opowiadają o Siostrze Marcie Marii Wieckiej, Jej grób w porządku utrzymują, kwiatami przyozdabiają. Często można było zauważyć na Jej grobie garstkę modlących się ludzi, były to osoby, które Jej opiece się polecały lub też za łaski za Jej przyczyną uzyskane dziękowali. Jej grób był stale nie tylko kwiatami ozdobiony, ale i oświetlony. Ja sam od dłuższego czasu mam do Niej szczególne nabożeństwo”.
Nie zdołał przerwać istniejącego kultu na grobie Siostry Marty także czas drugiej wojny światowej. Przeciwnie, ludzie szli do jej grobu szukać pomocy i ratunku nawet z narażeniem własnego życia. Mieszkanka Śniatyna wspomina: „Ludzie ginęli tak od Rosjan, jak i od Niemców. Przez Rosjan byli mordowani na miejscu lub wywożeni na Syberię. Teren był bardzo niespokojny. Przez cały czas, co znam z opowiadania najbliższych, na grób „mateczki” wszyscy chodzili prosząc o pomoc.”
W okresie powojennym zaistniał nowy układ granic. Tereny Galicji wschodniej zajął Związek Radziecki. Zamieszkująca ją ludność polska, zmuszona terrorem nowej władzy masowo wyjeżdżała na zachód Polski wraz z duchowieństwem katolickim. Kościoły i cerkwie niszczono, zamieniano na magazyny, spichlerze, muzea, kluby. W takich realiach trwającego blisko 50 lat reżimu komunistycznego żyli mieszkańcy Śniatyna i okolic. Dzisiaj zadziwia nas, że w tak trudnej sytuacji, gdzie za każdy przejaw publicznie wyznawanej wiary katolickiej groziły prześladowania – kult Siostry Marty nieustannie trwał. Pomimo grożących konsekwencji, ludzie przychodzili do jej grobu.
Kiedy w 1945 roku kościół w Śniatynie zamieniono na kuźnię, a do najbliższego kościoła w Czerniowcach było 35 km, grób Siostry Marty nabrał jeszcze większego znaczenia. Stał się nie tylko ośrodkiem kultu, ale też zastępował kościół. Czytamy o tym w świadectwach ludzi:
„Kościoły były zamknięte, więc myśmy chodzili na grób siostry Marty na cmentarz.”
„Ludziom zabraniano uczęszczać do kościoła, do cerkwi, więc ludzie chodzili na grób Sługi Bożej.”
Kult przyciągał do grobu także osoby wyznania prawosławnego. W okolicach Śniatyna stanowili oni przeważająca większość. Zachęceni sławą świętości Siostry Marty, oni również polecali jej swoje prośby. Uzyskując łaski, stawali się gorliwymi jej czcicielami. Kobieta wyznania prawosławnego zaświadcza: „Gdy przekonałam się, że ona naprawdę pomaga, nie tylko sama przychodziłam do jej grobu, ale przyprowadzałam całą rodzinę.”
Wielu nie znało szczegółów życia siostry Marty, ale jedni drugim wpajali bardzo mocne przekonanie, że „siostra Marta pomaga”.
Należy także podkreślić pewien niezwykle ważny aspekt utrzymującego się kultu Siostry Marty. Przy jej grobie gromadzili się zawsze ludzie różnych narodowości i wyznań. Można nawet stwierdzić, ze to miejsce ich jednoczyło. Tutaj nigdy nie było waśni i sporów. Tutaj zawsze odczuwało się jedność przed Bogiem, co podkreślają świadkowie wyznania katolickiego, greckokatolickiego i prawosławnego.”
Lwowski metropolita kardynał Marian Jaworski zwraca uwagę na to, że „okres trwającego reżimu komunistycznego utrudniał przekazywanie informacji o trwającym kulcie Siostry Marty. Prawie niemożliwym było przekraczanie granicy polsko-radzieckiej, a także nawiązywanie jakiegokolwiek kontaktu ze Śniatynem. Utworzenie niepodległego państwa ukraińskiego otworzyło nowe horyzonty. Po otrzymaniu zezwolenia na przekroczenie granicy polsko ukraińskiej, 27 kwietnia 1990 roku wyjechała do Śniatyna delegacja, której celem było stwierdzenie stanu kultu, trwającego przy grobie Siostry Marty. W pozostawionym protokole z tej misji, członkowie komisji (dwaj Księża Misjonarze i dwie Siostry Miłosierdzia) potwierdzają żywotność kultu, między innymi w słowach: „Przy grobie modlą się ludzie różnych wyznań, składając na nim kwiaty, świece oraz ozdobne wyszywane ”rusznyki.”
Grób siostry Marty jest do dziś jedynym miejscem w Śniatynie, gdzie wszystkie wyznania i narodowości spotykają się na jednoczącej modlitwie, gdzie nie ma znaczenia, kto jest prawosławnym, grekokatolikiem, czy rzymskim katolikiem. Życie Siostry Marty, podobnie jak teraz jej kult, mają niewątpliwie charakter ekumeniczny.
Ten nieustający kult przy jej grobie wpłynął na rozpoczęcie procesu kanonizacyjnego w czerwcu 1997 roku. Uroczystość Beatyfikacji siostry Marty Wieckiej w dniu 24 maja 2008 roku we Lwowie zwieńczy istotny etap tego procesu. Na życzenie Ojca św. Benedykta XVI uroczystości tej będzie przewodniczył jako jego delegat sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, ksiądz kardynał Tarcisio Bertone.”
Kardynał Marian Jaworski podkreślił znaczenie beatyfikacyji sługi bożej siostry Marty Weckiej: „Krótkie życie tej prostej siostry niesie z sobą, bardzo aktualne w dzisiejszym Kościele i świecie przesłania, które mogą być dla wielu światłem i umocnieniem na drodze ku wieczności. W zeznaniach współczesnych mieszkańców Śniatyna często powtarza się stwierdzenie, że przy grobie siostry Marty nie ma kłótni i sporów, tam wszyscy czują się dziećmi jednego Boga. Potrzeba więc, by ten ekumenizm i pełna miłości postawa Sługi Bożej ukazane zostały całemu ludowi Bożemu.
Jest to tym bardziej ważne, że społeczeństwo ukraińskie, a zwłaszcza ludzie młodzi, wychowani w światopoglądzie materialistycznym, w głębi duszy tęsknią za wartościami transcendentnymi. Nie mając często odpowiednich wzorców, łatwo jednak dają się wciągać do różnego rodzaju sekt, których liczba na terenie Ukrainy niepokojąco rośnie.
Komunizm zniszczył także pragnienie i umiejętność poświęcenia się dla innych. Miłości bliźniego nie głoszono tu na co dzień; ludzi wychowywano na żołnierzy do walki. Stąd przykład siostry Marty, która nie tylko służyła człowiekowi, ale potrafiła oddać własne życie dla ratowania ojca rodziny, wydaje się niezwykle aktualny i ważny.
Zmaterializowany świat zapatrzony w dobra doczesne, zdaje się zapominać o ostatecznym celu człowieka, życiu wiecznym. Wielu ludzi odsuwa na później myśl o śmierci. Siostra Marta przeciwnie, wciąż żyła perspektywą wieczności. Swe codzienne obowiązki, cierpienia i ofiary podejmowała z myślą o niej. Potrafiła się wyrzec każdego dobra materialnego, byle innym pomóc, lub sprawić radość. Często mówiła o śmierci i bardzo pragnęła jak najszybciej połączyć się Jezusem, swym Boskim Oblubieńcem.
W ostatnich kilkudziesięciu latach obserwuje się odchodzenie od ofiarnej troski o człowieka chorego, na rzecz działań dydaktycznych i wychowawczych. Proces ten nie ominął też zgromadzeń zakonnych, w których spadła liczba sióstr pracujących w szpitalach, a nawet te, które pozostały przy chorych, nie zawsze wypełniają swą misję we właściwy sposób. Przykład siostry Marty, która całe swe życie spędziła służąc chorym w różnych szpitalach, może przyczynić się do zahamowania tego niepokojącego zjawiska i skierowania większej uwagi na ten rodzaj działalności.
Istnieje dużo instytucji i stowarzyszeń, których członkowie niosą pomoc człowiekowi choremu, ubogiemu, niepełnosprawnemu lub w podeszłym wieku. Wielu z nich niestety zapomina, że człowiek to nie tylko ciało i jego potrzeby materialne, ale także nieśmiertelna dusza, która wymaga nie mniejszej troski. I właśnie postać siostry Marty może stać się dla nich inspiracją do zwrócenia większej uwagi na potrzeby duchowe człowieka. Pielęgnując chore ciała równocześnie zaradzała potrzebom duszy. Na jej oddziale żaden chory nie umarł bez pojednania z Bogiem.
Mimo, że po wstąpieniu do Zgromadzenia nigdy potem w domu rodzinnym już nie była, to jednak miłość, którą miała do rodziców i rodzeństwa oraz wdzięczność i szacunek, którymi ich darzyła, mogą posłużyć jako wzór i zachęta do realizacji czwartego przykazania. Zachowana korespondencja świadczy, jak bardzo troszczyła się o to, by rodzice mieli zapewnioną spokojną starość w rodzinnym domu, przy boku tych, którym poświęcili całe swe życie. Wielodzietna, kochająca się rodzina Wieckich, to we współczesnym świecie swoisty głos protestu przeciwko cywilizacji śmierci, której strasznym narzędziem stały się eutanazja i aborcja.
Ewangeliczny radykalizm, którym żyła na co dzień, a zwłaszcza umiejętność łączenia modlitwy z działaniem apostolskim, mogą służyć za przykład dla każdej osoby powołanej.
Siostra Marta zdobywała świętość dzień po dniu, wypełniając wiernie swe codzienne obowiązki, zdając się we wszystkim na wolę Boga i czyniąc wszystko z miłości do Jezusa. Przy tym zawsze serdeczna i pogodna zostawiła model życia autentycznie chrześcijańskiego, na którym może wzorować się każdy, kto pragnie wygrać swe ziemskie życie dla wieczności.”